Forum Pagale.dbv.pl Strona Główna Pagale.dbv.pl
Forum
 
 » FAQ   » Szukaj   » Użytkownicy   » Grupy  » Galerie   » Rejestracja 
 » Profil   » Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   » Zaloguj 

Dach świata zagrożony

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Pagale.dbv.pl Strona Główna -> Kosz / TYBET
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Mocarna
Moderator
Moderator



Dołączył: 31 Sie 2006
Posty: 1318
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Łódź

PostWysłany: Czw 10:13, 12 Kwi 2007    Temat postu: Dach świata zagrożony

"El Pais" Ricardo M. De Rituerto/11.04.2007

Dach świata zagrożony

W Tybecie popełnia się mord na miejscowej kulturze.
Język tybetański ginie – mówi dalajlama. Tybetańczycy stanowią już mniejszość we własnym kraju, dlatego mnisi tybetańscy powinni mieć dzieci. Ale nasza walka jest sprawiedliwa i w końcu zwyciężymy, nawet jeśli instytucja dalajlamy zniknie – zapewnia tybetański przywódca duchowy.


71-leti dalajlama, duchowy zwierzchnik buddyzmu tybetańskiego, a do 1959 roku przywódca polityczny Tybetu, który swego czasu musiał uciekać przed chińską okupacją, jest uosobieniem sprawy wyglądającej na przegraną: zagwarantowania Tybetowi demokratycznego systemu samorządowego w granicach Chińskiej Republiki Ludowej. Oznaczałoby to wprowadzenie w życie zawartych w chińskiej konstytucji ustaleń, czego Pekin odmawia. Nie ufa intencjom laureata pokojowej Nagrody Nobla z 1989 roku i domaga się, by uznał on Tybet i Tajwan za integralną część Chin. Pomimo tak rozbieżnych stanowisk negocjatorzy tybetańscy i chińscy odbyli od 2002 roku pięć rund rozmów, które strona tybetańska uznaje za pożyteczne. (...)

Podczas wywiadu przeprowadzanego w rezydencji McLeod Ganj, w górnej części Dharamśali – indyjskiego miasta, które przekształciło się w tybetańską stolicę na uchodźstwie – dalajlama wygląda na człowieka w pełni sił witalnych.

[link widoczny dla zalogowanych]


Czy Tybet jest zagrożony?

Dalajlama: W Lhasie żyło niegdyś 300 000 ludzi, a dziś dwie trzecie jej mieszkańców stanowią Chińczycy. Koleją [od lipca 2006 roku] przyjeżdża do Tybetu 4 000 osób dziennie i wielu się tu osiedla. Dobrze, że przyjeżdżają turyści, ale przybywa też niewykwalifikowanych robotników, którzy tu pozostają. Rośnie grupa ludności napływowej i Tybetańczycy już w tej chwili stanowią mniejszość we własnym kraju. W szkołach kładzie się nacisk na naukę chińskiego, a rodzicom mówi się, że dzieci mają się go uczyć. Język tybetański wychodzi z użycia. W Tybecie popełnia się mord na kulturze. Tybetowi grozi zagłada.

A jednak twierdzi pan, że optymistycznie patrzy w przyszłość mimo tylu ataków we strony chińskich władz.

W konferencji na temat buddyzmu tybetańskiego, która właśnie odbyła się w Dharamśali, uczestniczyła setka Chińczyków, a w styczniu spotkałem się na południu Indii z przeszło dwustuosobową grupą. Rozmawiałem też z przedsiębiorcami chińskimi oraz z innymi mieszkańcami Chin Ludowych. Wielu z nich interesowało się buddyzmem tybetańskim. Tybetańczycy z Tybetu nauczają buddyzmu niemal milionową rzeszę Chińczyków, z przywódcami partii komunistycznej włącznie. W Chinach rośnie wolność wypowiedzi. Wszystko to są pozytywne oznaki. Transformacja powoduje zmiany i władza polityczna nie może w nieskończoność pozostawać niezmienna. W ostatecznym rozrachunku najważniejsza będzie postawa narodu.

Jak miałby działać autonomiczny Tybet, w którym Tybetańczycy stanowią mniejszość?

Problem polega na tym, że mamy gości, których nikt nie zapraszał. Jeżeli będą się dobrze zachowywać, nie będzie z nimi kłopotów. Mamy jednak do czynienia z demograficzną agresją, która nas niepokoi. Martwi nas także stan środowiska naturalnego: rzeki niosą mniej wody. Mimo to władze chińskie planują zwiększenie liczby mieszkańców Lhasy do 700 000. Jako że nie dążymy do niepodległości, kultura tybetańska będzie częścią kultury chińskiej. Wzbogaci ją.

Jak się wydaje, pański plan całkowitej autonomii Tybetu jako części Chin – tak zwana Droga Środka – nie zrobił wrażenia na Pekinie. Budzi też wątpliwości w tybetańskim Parlamencie na Uchodźstwie.

Jak w każdym komunistycznym kraju, w Chinach istnieją różnice między publicznymi deklaracjami a opinią publiczną. Sytuacja się zmienia. Chińscy komuniści nie wyznają komunistycznej ideologii. Osobiście nie mam nic przeciwko marksizmowi. Jest dobry dla biednych. Ale chińscy przywódcy nie martwią się już o biednych, myślą tylko o władzy i pieniądzach – a to nie może trwać w nieskończoność. Dlatego rośnie gniew klasy robotniczej. Muszą nastąpić jakieś zmiany. Prawdą jest też, że wśród Tybetańczyków na uchodźstwie wzrasta rozczarowanie Drogą Środka.

Jak długo będzie pan w stanie powstrzymać niezadowolenie swoich ludzi?

Ludziom od początku nie podobała się koncepcja Drogi Środka. Przedstawiono cztery propozycje, przez rok toczyły się debaty i w końcu poproszono mnie, bym osądził, która z nich jest najlepsza. Powiedziałem, że Droga Środka. Jeśli skończy się porażką, trzeba będzie znów postawić ludziom pytanie o przyszłość. Jesteśmy demokracją i naród musi się wypowiedzieć. Na razie jeszcze za wcześnie, by mówić, że Droga Środka poniosła klęskę.

Czy Tybetańczycy przestaną panu ufać jako przywódcy, jeśli pańska propozycja poniesie klęskę?

Objąłem władzę polityczną w wieku 16 lat. Choć byłem dalajlamą, nadzór nad polityką tybetańską sprawował regent. Powoli wycofuję się z polityki. W rzeczywistości jestem już w tej sferze częściowo na emeryturze od 2001 roku, kiedy zrzekłem się władzy na rzecz polityków. Teraz jestem tylko doradcą, z którym bardzo się liczą. Dalajlama nie ma już władzy.

Niedawno odprawiono w pana intencji specjalną ceremonię Długiego Życia, bo Tybetańczycy boją się, że ten rok, w którym kończy pan 73 lata według tybetańskiego kalendarza księżycowego, będzie dla pana szczególnie trudny. Jakie niebezpieczeństwa mogłyby panu zagrażać?

Jestem buddystą i wierzę, że każde wydarzenie ma swoje konsekwencje. Ale nie wierzę w astrologię.

Powiedział pan podczas dziękczynienia w świątyni, że ma nadzieję żyć jeszcze przez dwa dziesięciolecia, by móc dalej walczyć o sprawę Tybetu.

Tak. To jest całkiem możliwe. Mam dobre zdrowie i świeżość ducha. Wytrzymam tyle.

Mówi się, że Chiny czekają na pana śmierć, by odłożyć sprawę Tybetu ad acta. Czy to się uda?

Moja śmierć spowoduje krok wstecz. Dla wielu Tybetańczyków będzie wstrząsem, zarówno uczuciowym, jak i mentalnym. Duch jednak będzie trwał – kwestia Tybetu jest sprawą Tybetańczyków, nie dalajlamy. Dlatego wprowadziłem demokrację i dlatego mamy wybory co pięć lat. Mówię Tybetańczykom, że powinni zachowywać się tak, jakby nie było dalajlamy. Muszą przyjąć ciążącą na nich odpowiedzialność. Nasza walka jest sprawiedliwa i w końcu zwyciężymy.

Po pańskiej śmierci rozpocznie się wieloletni okres niepewności. Może on dobrze przysłużyć się interesom Pekinu.

Mamy demokratyczny system wyboru przywódców politycznych, który nadal będzie istniał. Wszyscy przywódcy religijni przebywają na uchodźstwie w Indiach. Choć wszyscy są już ludźmi starszymi, są też wśród nas doskonale przygotowani duchowo młodzi ludzie. Jeżeli naród tybetański będzie chciał, by dalajlama istniał dalej – świetnie, ale gdy uzna, że jest niepotrzebny, instytucja dalajlamy odejdzie w przeszłość. Od lat mówię, że powinniśmy wrócić do indyjskich tradycji buddyzmu. Po śmierci Buddy nie nastąpiła reinkarnacja, a buddyzm nadal trwał i miał się dobrze. Przez niemal tysiąc lat nie było reinkarnacji. Potrzebujemy dobrych nauczycieli, dobrych wyznawców, błyskotliwych umysłów... Ufać tylko jednemu człowiekowi to błąd.

Czy kwestia reinkarnacji podlega dyskusji?

O reinkarnacji mówi buddyzm i inne starożytne tradycje – to kontynuacja życia. Reinkarnacja instytucji to bardziej system społeczny. I to ulegnie zmianie.

Czy nie za dużo jest młodych mnichów, którzy byliby bardziej przydatni dla Tybetu poza murami świątyń?

W klasztorze mogą poznawać zdobycze techniki i je wykorzystywać. Ale niepokoi nas brak przyrostu liczby ludności. Mnisi i mniszki powinni podjąć ciążącą na nich odpowiedzialność i zostawić śluby na później. Można być świeckim buddystą, mieć żonę i dzieci. I wrócić do klasztoru później.

Jak można pogodzić naukę, którą tak bardzo się pan interesuje, z reinkarnacją?

Koncepcja reinkarnacji wywodzi się z pojęcia karmy, prawa przyczynowości, które ma przecież charakter naukowy. Naukowcy mówią, że nic o tym nie wiedzą. A ja im mówię, że to nie ich sprawa, tylko buddystów. My, buddyści, mamy swoje wytłumaczenia, a nawet swoje doświadczenia. Ale trudno tego dowieść.

O czym rozmawia pan podczas spotkań z innymi przywódcami religijnymi?

Zawsze mówię o ogólnoludzkich wartościach, o harmonii między religiami. Kiedyś szwedzki premier powiedział mi, że problem Tybetu leży w gestii jego ministra spraw zagranicznych, on sam zaś chciałby ze mną porozmawiać o duchowości. Od pierwszego spotkania z Janem Pawłem II byliśmy zgodni, że istnieje konieczność pełnej harmonii między religiami, że społeczeństwo potrzebuje więcej duchowości. Rozmawiałem z nim także kiedyś o Tybecie. Zawsze powtarzam, że trzeba dużo się uczyć, poszerzać umysł, że nie wystarczy modlić się i zamykać oczy. Racjonalna religia pozbawiona wiedzy staje się irracjonalna. To wielka szkoda.

Na mapie, którą można wziąć sobie przy wejściu do pańskiej rezydencji, Chiny są o połowę mniejsze, a Tybet i Turkiestan (chińska prowincja Xinjiang) to niepodległe państwa. Nic dziwnego, że Pekin panu nie ufa i oskarża o niestworzone rzeczy.

Chińczycy powinni przyjąć do wiadomości przypadek Tybetu – taka jest rzeczywistość. W XXI wieku władza państwowa nie ma znaczenia, ważna jest wspólnota interesów. Dlatego jesteśmy zainteresowani istnieniem w granicach Chińskiej Republiki Ludowej.

Od dziesiątków lat podróżuje pan po świecie jako rzecznik sprawy Tybetu, nie uzyskując dla niej poparcia innych rządów.

Poza jedną wizytą w Brukseli i kilkoma w Waszyngtonie nie bywałem przyjmowany przez przywódców politycznych. Tym, co mnie interesuje, są publiczne spotkania z intelektualistami, z osobistościami społeczeństwa obywatelskiego. Żaden rząd nie może zaproponować realnego rozwiązania kwestii tybetańskiej.

---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Okupacja Tybetu

(...) Mao zaatakował Tybet w 1950 roku i stopniowo zajmował jego terytorium do marca 1959, kiedy to po zdławionym przez Chińczyków powstaniu dalajlama musiał salwować się ucieczką i osiadł na wygnaniu w Dharamśali. Wielki Sternik widział w Tybecie nowe terytorium, niewielką liczbę ludności, zawiłe dzieje przynależności państwowej i status chińskiego pogranicza, zarówno w czasach imperialnych, jak i za panowania komunizmu. Tybet był także bardzo słaby, co wynikało z teokratycznej struktury władzy feudalnej. Nie miał też sojuszników ani przedstawicieli za granicą. Arystokracja sprawująca w Lhasie władzę w imieniu małoletniego dalajlamy nie potrafiła wykorzystać faktycznej niepodległości kraju między I wojną światową a rokiem 1950, by wprowadzić go do ONZ, jak proponował Waszyngton. – Był to niewybaczalny błąd – rozpacza dziś premier tybetańskiego rządu na uchodźstwie, Samdong Rinpoche, uczony buddyjski mnich, który został demokratycznie wybrany na to stanowisko w 2001 roku przez przeszło stutysięczną diasporę tybetańską.

Okupacja nie okazała się lekka. Pekinowi z wielkim wysiłkiem udało się wprowadzić Tybet – kraj, który praktycznie nie stosował koła – w XXI wiek za cenę jego kulturowego i demograficznego zmiażdżenia. Klasztory, będące siedzibą tybetańskiego ducha, poddane zostały silnemu nadzorowi i zmuszone do przestrzegania tak zwanej praktyki patriotycznej. Prześladowania osób niezależnie myślących są bezlitosne. Sprawozdawca Narodów Zjednoczonych do spraw tortur Manfred Nowak donosi o stosowaniu w Tybecie tortur. Co roku dwa do trzech tysięcy Tybetańczyków wymyka się spod chińskiego jarzma do Dharamśali.

Była mniszka Ngawang Randol uciekła ponad miesiąc temu po odsiedzeniu sześciu lat więzienia za zorganizowanie przed pałacem Potala (dawnej rezydencji dalajlamy w Lhasie – przyp. Onet) demonstracji, podczas której razem z trzynastoma innymi osobami wznosiła okrzyki „Wolność dla Tybetu! Niech żyje dalajlama! Tybet dla Tybetańczyków!”. Płacze opowiadając o swych przejściach i torturach, jakim ją poddawano. Nie wie, czy kiedyś uda się jej wrócić do domu. Piętnastoletniej Jayang Samten udało się przeżyć ucieczkę, podczas której chińska policja graniczna zastrzeliła inną mniszkę. Jej zdjęcia, wykonane przez rumuńską ekipę telewizyjną, obiegły cały świat. Bohaterka fotografii nie ma wątpliwości: – Nie zamierzam wracać do Tybetu.

Wielki Tybet to obszar liczący 2,5 miliona kilometrów kwadratowych (pięć razy tyle co Hiszpania), do którego wysuwa roszczenia rząd na uchodźstwie. Jest dwa razy większy od Tybetu, gdzie sprawowała władzę Lhasa, odpowiadającemu w ogólnych zarysach Autonomicznemu Regionowi Tybetu, stworzonemu przez Pekin w 1965 roku. Obszar Wielkiego Tybetu zamieszkuje blisko sześć milionów Tybetańczyków, którzy dziś stanowią mniejszość we własnym kraju. – W Tybecie jest już 7,5-8 milionów Chińczyków. Stanowią większość, która co miesiąc rośnie o 60 tysięcy osób – mówi minister spraw zagranicznych Tempa Tsering. (...).
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

[link widoczny dla zalogowanych]


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Pagale.dbv.pl Strona Główna -> Kosz / TYBET Wszystkie czasy w strefie GMT
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
subMildev free theme by spleen & Programosy
Regulamin