Forum Pagale.dbv.pl Strona Główna Pagale.dbv.pl
Forum
 
 » FAQ   » Szukaj   » Użytkownicy   » Grupy  » Galerie   » Rejestracja 
 » Profil   » Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości   » Zaloguj 

Dlaczego Bollywood? Czyli o fascynacji tematem.

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Pagale.dbv.pl Strona Główna -> Filmy / Bollywood
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Mocarna
Moderator
Moderator



Dołączył: 31 Sie 2006
Posty: 1318
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Łódź

PostWysłany: Nie 15:09, 11 Lut 2007    Temat postu:

artykul od Mio (sorki, ze tak pozno)


8 lutego 2007


Dlaczego Bollywood? Czyli o fascynacji tematem. Mamy zaproszenia na pokaz "Żony dla zuchwałych"

[link widoczny dla zalogowanych]
Właśnie debiutuje w naszym kraju kolejna opowieść z Bollywood. My z tej okazji mamy dla was obszerny artykuł na ten temat oraz konkurs związany z premierą "Żony dla zuchwałych".

Nie tak dawno pewien mój znajomy wybrał się na przedpremierowy pokaz "Żony dla zuchwałych" i w kuluarach usłyszał taką oto opinię: "Jeżeli w bollywoodzkim filmie w pierwszym akcie na ścianie wisi strzelba, to w trzecim akcie zaśpiewa i zatańczy". Lubię inteligentne złośliwości, dlatego gdybym kiedyś spotkał autora tych skrzydlatych słów, chętnie postawiłbym mu piwo. Nic natomiast nie wkurza mnie bardziej, niż powtarzane w gazetach oklepane stereotypy na temat Bollywood. Tyleż nieprawdziwe, co łatwe do przyswojenia - do tego stopnia, że gdy człowiek przyzna się publicznie, że lubi kino z Indii, bliźni patrzą nań jak na chorego umysłowo. Wielokrotnie pytano mnie z niepokojem: "Ale dlaczego ty w ogóle oglądasz te filmy?". Spróbuję zatem jakoś to wytłumaczyć.


Krzysztof Lipka-Chudzik w specjalnym artykule przybliża Wam swoją fascynację tą tematyką. Artykuł w następnym poście.

9 lutego w kinach i na DVD w naszym kraju debiutuje kolejny bollywoodzki film - "Żona dla zuchwałych". Jego dystrybutorem jest firma Blink.

Raj i Simran to młodzi Pendżabczycy mieszkający z rodzinami w Londynie. Ta dwójka poznaje się w czasie podróży z przyjaciółmi po Europie i prawie natychmiast zakochuje się w sobie. Ojciec Simran jest jednak silnie związany ze swą ojczyzną, dlatego postanawia, że córka wyjdzie za syna jego przyjaciela i osiądzie w Pendżabie. Gdy dowiaduje się, że Simran kocha kogoś innego, natychmiast wywozi do Indii całą rodzinę. Raj rusza w ślad za nimi. Będzie musiał pokonać szereg przeszkód, by przekonać do siebie rodziców ukochanej, przechytrzyć upatrzonego przez nich kandydata na męża i samemu nie dać się wyswatać z inną.

Główne role w filmie grają megagwiazdy kina Bollywood - Shahrukh Khan i Kajol.

W najbliższą środę Walentynki i jest to chyba bardzo dobry moment by wybrać się na film o miłości. Dla czytelników Stopklatki przygotowaliśmy zaproszenia na pokaz "Żony dla zuchwałych" do warszawskiego kina Muranów.

W piątek, 9 lutego, w warszawskim kinie Muranów odbędzie się uroczysta premiera "Żony dla zuchwałych". Seans rozpocznie się o godz. 19, a towarzyszyć mu będzie bollywoodzka zabawa. Organizatorzy zapraszają widzów do przyjścia w hinduskich strojach. Więcej na ten temat tutaj.


[link widoczny dla zalogowanych]


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Mocarna
Moderator
Moderator



Dołączył: 31 Sie 2006
Posty: 1318
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Łódź

PostWysłany: Nie 16:01, 11 Lut 2007    Temat postu: Dlaczego Bollywood?

Dlaczego Bollywood?
Krzysztof Lipka-Chudzik, 08 lutego 2007

[link widoczny dla zalogowanych]

Nie tak dawno pewien mój znajomy wybrał się na przedpremierowy pokaz "Żony dla zuchwałych" i w kuluarach usłyszał taką oto opinię: "Jeżeli w bollywoodzkim filmie w pierwszym akcie na ścianie wisi strzelba, to w trzecim akcie zaśpiewa i zatańczy". Lubię inteligentne złośliwości, dlatego gdybym kiedyś spotkał autora tych skrzydlatych słów, chętnie postawiłbym mu piwo. Nic natomiast nie wkurza mnie bardziej, niż powtarzane w gazetach oklepane stereotypy na temat Bollywood. Tyleż nieprawdziwe, co łatwe do przyswojenia - do tego stopnia, że gdy człowiek przyzna się publicznie, że lubi kino z Indii, bliźni patrzą nań jak na chorego umysłowo. Wielokrotnie pytano mnie z niepokojem: "Ale dlaczego ty w ogóle oglądasz te filmy?". Spróbuję zatem jakoś to wytłumaczyć.

Skoro chcesz głosić prawdę, to i ja mam jedną dla ciebie (*)

Wyobraźcie sobie Państwo, że czytacie w jakimś poważnym periodyku artykuł na temat fenomenu Jamesa Bonda. I raz po raz oczy wychodzą Wam na wierzch ze zdziwienia. Z tekstu dowiadujecie się bowiem, że najsłynniejszy agent świata pojawił się nie w powieściach Iana Fleminga, lecz Frederica Forsytha, pracuje nie dla Brytyjczyków, lecz dla CIA, pija campari (rozcieńczone, nie rozmieszane), strzela z karabinu Heckler & Koch, a tak w ogóle to jest Murzynem i nie lubi kobiet. Dodatkowo autorowi tekstu Q notorycznie myli się z M, aston martin z Rickym Martinem, a 007 z "07 zgłoś się".

Domyślam się, że po lekturze takich rewelacji cisnęlibyście gazetę do kosza, klnąc na czym świat stoi. Wcale się nie dziwię, też bym tak zrobił. Proszę więc przyjąć do wiadomości, że o kinie z Bombaju (obecnie Mumbaju) pisze się u nas właśnie w taki sposób: powtarzając garść wyssanych z palca banałów, które ewidentnie mijają się z prawdą.

W powszechnej świadomości utrwaliła się taka oto definicja: "Bollywood, czyli indyjskie kino, to specyficzny gatunek filmowy, obejmujący bliźniaczo do siebie podobne, wielogodzinne opowieści o nieszczęśliwej miłości i rodzinnych problemach; akcja rodem z telenoweli przerywana jest kiczowatymi wstawkami muzycznymi, w których na ekranie tańczą Hinduski w kolorowych sari. A do tego pocałunki na ekranie są zakazane".

Rozprawmy się, proszę Państwa, czym prędzej z tym pojęciowym potworkiem, bez tego bowiem nie ruszymy w ogóle z miejsca.

[link widoczny dla zalogowanych]
Raja Harishchandra


Po pierwsze, nie wolno stawiać znaku równości pomiędzy całą indyjską kinematografią a Bollywood. Choćby tylko dlatego, że filmy w Indiach kręci się od 1913 roku (pierwszy pełnometrażowy obraz to "Raja Harishchandra", reż. Dadasaheb Phalke), a "słowo na B" powstało dopiero w latach 70. Produkcje z Mumbaju określane są także jako kino hindi ze względu na język, w jakim są realizowane. Oprócz Bollywood istnieją w Indiach również takie instytucje, jak Kollywood (kino tamilskie, z siedzibą w Chennai, czyli dawniejszym Madras) czy Tollywood (filmy w języku telugu, kręcone w Andhra Pradesh). Nie wspominam nawet o tytułach w języku marathi czy malayalam. Ani też o międzynarodowych koprodukcjach - należą do nich znane w Polsce "Monsunowe wesele" Miry Nair czy "Duma i uprzedzenie" Gurinder Chadhy. Kiedy więc czytacie, że w Indiach realizuje się ponad tysiąc filmów rocznie, proszę mieć na uwadze, że w Mumbaju powstaje zaledwie skromna część tej sumy (20-25 procent).

Po drugie, Bollywood to nie żaden gatunek. To nieformalna nazwa siedziby bombajskiego (czy raczej mumbajskiego?) przemysłu filmowego, ichniej Fabryki Snów. Rzecz, jak łatwo się domyślić, pochodzi z połączenia słów "Bombay" i "Hollywood". Raz po raz pojawiają się krytyczne głosy, że takie określenie stawia indyjskie kino rozrywkowe w gorszej, podrzędnej pozycji względem jego amerykańskiego odpowiednika. Ale cóż poradzić? Słowo "Bollywood" dawno już straciło charakter neologizmu i na trwałe zapisało się w powszechnej świadomości. Trafiło nawet do nowych wydań "Oxford English Dictionary" jako samodzielny termin.

Po trzecie, nieprawdą jest, jakoby bollywoodzkie produkcje były do siebie bliźniaczo podobne. Owszem, wiele jest filmów, które jak ulał pasują do fabularnego schematu: "nieszczęśliwa miłość kontra rodzinne obowiązki" - należy do nich choćby "Żona dla zuchwałych", która właśnie wchodzi na nasze ekrany. Nie zmienia to jednak faktu, że w Mumbaju powstają także krańcowo od siebie różne thrillery, komedie romantyczne, dramaty gangsterskie, horrory, opowieści biograficzne, fantastyka... nawet kino superbohaterskie! (**) Dla każdego coś miłego, tylko brać, wybierać. Na identycznej zasadzie w Hollywood produkuje się rocznie setki zróżnicowanych gatunkowo tytułów, a nikt jakoś nie mówi, że wszystkie wyglądają tak samo. Choć pewnie coś byłoby na rzeczy.


[link widoczny dla zalogowanych]
Lagaan

Po czwarte, owszem, obrazy z Bollywood do krótkich nie należą. Ale bez przesady! Polskiej premierze "Czasem słońce, czasem deszcz" towarzyszyła plotka, że w oryginalnej wersji obraz ten trwa 6 godzin. Bzdura! Przeciętny czas trwania indyjskiego filmu to mniej więcej 180 minut. Czasem trzeba wysiedzieć nieco dłużej ("Sholay" - 3 godz. 20 min; "Lagaan" - 3 godz. 46 min; "LOC Kargil" - bite 4 godziny!). Ale czy to znaczy, że Hindusi są masochistami? Skądże. W połowie filmu bowiem (z reguły w najciekawszym momencie) pojawia się napis "Intermission" bądź "Interval", po czym następuje krótki antrakt. Jest to genialny w swej prostocie wynalazek socjotechniczny. Przerwa pozwala na odpoczynek, wypalenie papierosa, wymianę wrażeń - a jednocześnie zaostrza apetyt na dalszy ciąg. W ten sposób o wiele łatwiej dotrwać do końca seansu. Nawiasem mówiąc, w ostatnich latach coraz częściej można się natknąć na produkcje dwugodzinne ("Paheli", "Dhoom", "Kaal"), a anglojęzyczny "Being Cyrus" trwa zaledwie 90 minut! To już jednak nie to samo.

Po piąte, nie we wszystkich filmach z Bollywood pojawiają się piosenki. Fakt, muzyczne wstawki obecne są w indyjskich produkcjach od samych początków kina dźwiękowego, czyli od 1931 roku (pierwszy obraz z dialogami i muzyką to "Alam Ara", reż. Ardeshir Irani). Nawet wcześniej, w czasach kina niemego zdarzało się, że projekcjom towarzyszyły piosenki śpiewane na żywo. Każdy szanujący się reżyser z Mumbaju, Channai czy Kolkatty uważa za oczywiste, że w filmie muszą znajdować się melodyjne przerywniki, bo tego właśnie domaga się publiczność. Rezygnacja z przebojowych songów uchodzi zaś za eksperyment artystyczny i przyjmowana bywa z mieszanymi uczuciami. Przykład? Pierwsza bollyprodukcja BEZ piosenek powstała w 1937 roku. Był to dramat społeczny "Naujawan" (reż. Aspi), który oczywiście zrobił klapę. Niepowodzenie nie powstrzymało jednak następców. Także i dzisiaj w Bollywood pojawiają się tytuły pozbawione ozdobników spod znaku pieśni i tańca. Wymieńmy choćby "Sarkar", "Black", "Zinda", "Ek Hasina Thi" czy "Maine Gandhi Ko Nahin Mara".

[link widoczny dla zalogowanych]

Po szóste, tańczące Hinduski w sari to kolejny stereotyp. Jeśli ktoś posługuje się tego rodzaju argumentem, to znaczy, że nie ma pojęcia, o czym mówi. We współczesnym Bollywood muzyka coraz częściej czerpie z zachodnich dyskotekowych brzmień, a co za tym idzie, sekwencje taneczne upodabniają się coraz bardziej do teledysków znanych z MTV. Polecam takie produkcje, jak "Dhoom" numer 1 i 2, "Bluffmaster!" czy "Salaam Namaste". Także w znanych u nas "Gdyby jutra nie było" czy "Bunty i Babli" nowoczesność walczy o lepsze z tradycją.

[link widoczny dla zalogowanych]
Dhoom 2

Po siódme, z tymi pocałunkami to też gruba przesada. W Indiach powstaje coraz więcej filmów, w których zakochane pary bez żenady wymieniają doustnie płyny ustrojowe. Do najbardziej całuśnych aktorów należy Emraan Hashmi ("Aashiq Banaya Aapne", "Gangster. A Love Story"), co może nieco dziwić, jako że męski sex appeal zdecydowanie nie jest jego największym atutem. Niewiele ustępuje mu Saif Ali Khan ("Salaam Namaste", "Ek Hasina Thi"). W Polsce natomiast możemy oglądać "Bunty i Babli", gdzie Abhishek Bachchan i Rani Mukherjee również dokazują w najlepsze. Niestety, nie wszyscy są w stanie nadążyć za zmianami w Bollywood. Scena namiętnego pocałunku Hrithika Roshana i Aishwaryi Rai w zeszłorocznym superprzeboju "Dhoom 2" wzburzyła co bardziej konserwatywnych odbiorców. Indyjski prawnik, Shalendra Dvivendi, skierował do sądu pozew o naruszenie dobrych obyczajów. Z kolei Amitabh Bachchan, otaczany największym kultem bollywoodzki gwiazdor, zwrócił się do producenta, aby w wersji "Dhoom 2" na DVD usunięto kontrowersyjną scenę. Dowcip polega na tym, że boska Aishwarya zaręczyła się niedawno z synem Bachchana i nie byłoby dobrze, gdyby widziano, jak migdali się na ekranie z innym mężczyzną.

Uf, udało nam się wreszcie ustalić sobie najważniejsze rzeczy. Czas więc przejść do najważniejszego zagadnienia - co właściwie jest takiego fajnego w tych bollywoodzkich filmach? Z góry zaznaczam, że niniejszy wywód w najmniejszym nawet stopniu nie pretenduje do miana kompendium wiedzy na temat indyjskiej kinematografii. To głęboko subiektywne uwagi, zapis moich indywidualnych odkryć i rozczarowań. Nie należy ich uznawać za prawdy objawione - może raczej za luźne wskazówki dla tych, którzy zamierzają dopiero wejść w kontakt z filmowymi produkcjami z Mumbaju. Uwaga, zaczynam więc.

Zacznij iść, a droga sama się znajdzie

[link widoczny dla zalogowanych]
Jestem przy tobie

Nie odnosicie Państwo czasem wrażenia, że ani Hollywood, ani kino europejskie nie mają Wam już nic nowego do zaproponowania? Bo ja, niestety, odnoszę. Nie chce mi się już patrzeć na nowości z obydwu stron Atlantyku, bo i tak mam prawie stuprocentową gwarancję, że niczym mnie nie zaskoczą. Nuda i zblazowanie - aż wstyd się przyznać.

Pewnego dnia, gubiąc się w jałowych rozmyślaniach, co by tu ciekawego obejrzeć, natrafiłem na przykurzoną płytkę z napisem: "Czasem słońce, czasem deszcz". Nie mając nic lepszego do roboty, włączyłem i... wsiąkłem na dobre.

Od tamtej pory moja filmowa pasja odżyła na nowo. Zapomniałem o rutynie i zblazowaniu, a gdy tylko mam wolną chwilę, z dzikim entuzjazmem poszukuję wciąż nowych tytułów. Na tym właśnie polega atrakcyjność Bollywood: wkraczając do tego świata, człowiek ma wrażenie, jakby zostawiał za sobą całą dotychczasową wiedzę i odkrywał kino zupełnie na nowo. Od zera, od zupełnych podstaw.

Już na "dzień dobry" przychodzi pierwsze oszołomienie. Nowicjusz najczęściej nie jest w stanie połapać się w nadmiarze obco brzmiących nazwisk i tytułów - od tak prostych do zapamiętania, jak "Don" czy "Yuva", po jakieś łamańce językowe typu "Phir Bhi Dil Hai Hindustani", "Hum Dil De Chuke Sanam" czy "Dilwale Dulhania Le Jayenge". Nie trzeba się jednak załamywać. Nad tym naprawdę da się zapanować, potrzeba tylko odrobiny czasu.

[link widoczny dla zalogowanych]
Czasem słońce, czasem...

Bollywoodzką przygodę najlepiej rozpocząć od filmów oficjalnie wydanych w naszym kraju. Nie jest ich znowu aż tak dużo, człowiek zaś ma okazję zyskać wstępne rozeznanie na temat specyfiki indyjskich produkcji. Dla większości polskich fanów, podobnie jak i dla niżej podpisanego, pierwszym zwiastunem bollyświata było "Czasem słońce, czasem deszcz" Karana Johara. Nawet ci, którzy nie mieli najbledszego pojęcia na temat kina z Mumbaju, dali się złapać na lep tej historii. Jeśli jednak uznasz, drogi Czytelniku, że "Kabhi Kushi Kabhie Gham" jest dla Ciebie zbyt lukrowane i zanadto przypomina brazylijską telenowelę, to nie zrażaj się i sięgnij po wielobarwne masala movies: "Jestem przy tobie" oraz "Bunty i Babli". Później zaś po "Gdyby jutra nie było". Jeżeli poczujesz, że to jest właśnie to, czego poszukiwałeś przez całe życie, to witaj w klubie. Jeśli nie... Cóż, albo należysz do tych, którzy są na Bollywood uodpornieni i nie ma sensu Cię dalej agitować, albo po prostu nie znalazłeś jeszcze "swojego" filmu, który zawróciłby Ci w głowie. Uwierz mi na słowo - warto szukać dalej. Tylko gdzie?

Kłopot polega na tym, że nasz repertuar, mimo niewątpliwej atrakcyjności, nie pozwala zorientować się w gatunkowym zróżnicowaniu tytułów z Bollywood. Wśród polskich dystrybutorów Blink konsekwentnie uderza w obrazkowe landrynki z Shah Rukhiem Khanem (do wyjątków należy "Bunty i Babli"), IDG wydał "Aśokę Wielkiego" i jakieś trzeciorzędne produkcje z Dinem Moreą. Ze sztampy wyłamał się jedynie Vision ze znakomitym "Rebeliantem". Aha, kilka lat temu wyszły na DVD "Lagaan" i "Misja w Kaszmirze", ale słuch o nich dawno już zaginął.

Polski widz nie znajduje się w zbyt szczęśliwej sytuacji, jeśli chodzi o dostęp do filmów z Indii. Pojawiają się one w naszych kinach piekielnie rzadko i, co gorsza, występuje w nich na ogół zestaw wciąż tych samych aktorów. Wszystko pięknie, ale na miły Bóg, ile można?

Nie ma wyjścia - aby przekonać się, jak ciekawy i różnorodny potrafi być świat Bollywood, trzeba sięgnąć po tytuły spoza rodzimej oferty. W dobie internetowych aukcji i księgarni wysyłkowych nie powinno to stanowić wielkiego problemu. Pojawia się jednak pytanie: jakie filmy wybrać, by się nie rozczarować? I właśnie w tym momencie zaczyna się prawdziwa zabawa.

Co ja robię w tej historii miłosnej?

Pamiętacie tę orientalną przypowieść o słoniu i ślepcach? Pierwszy chwycił ucho i powiedział: "Słoń to wielki liść", drugi złapał ogon i stwierdził: "Nie, to gruba lina", trzeci zaś objął nogę zwierzęcia i oznajmił: "Słoń to olbrzymia kolumna". Otóż w identycznej sytuacji znajduje się człowiek, który podejmuje próbę zgłębienia fenomenu Bollywood. Przy tak potężnej liczbie filmów nie sposób ogarnąć w całości dorobku tej egzotycznej kinematografii. Człowiek siłą rzeczy skazany jest na wybiórcze podejście, a jego opinia bardzo często uzależniona jest od tego, co akurat uda mu się obejrzeć. Jeden stwierdzi, że prawdziwy Bollywood to wyłącznie klasyka z Amitabhem Bachchanem, z "Sholay" na czele. Drugi zaś da się pokroić za romantyczne historie z Shah Rukhiem Khanem, najlepiej w reżyserii Karana Johara. Trzeci nie wyobraża sobie życia bez gangsterskich fresków Rama Gopala Varmy, czwarty najwyżej ceni sobie kino społecznego niepokoju Maniego Ratnama. Piąty zaś machnie ręką na pozostałych i ruszy oglądać nowoczesne, zrobione w zachodnim stylu produkcje w rodzaju "Kaal" czy "Dhoom".

[link widoczny dla zalogowanych]
Krrish

O Bollywood można by napisać monografię wielkości książki telefonicznej i jeszcze nie byłoby dość. Mało tego, że co roku ukazują się setki nowych tytułów, to jeszcze kinematografia z Mumbaju bez przerwy zmienia się, ewoluuje, poszerza swoje granice. Pod względem realizacyjnym bollyfilmy śmiało już mogą iść w zawody ze swoimi amerykańskimi odpowiednikami. Także jeśli idzie o treść, reżyserzy z Indii coraz częściej eksperymentują z nowymi pomysłami (np. "Krrish" - bollywoodzki superbohater). Największą rolę odgrywają jednak zmiany obyczajowe. W "Salaam Namaste" (2005) bohaterowie żyją bez ślubu i całkiem poważnie rozważają pomysł usunięcia niechcianej ciąży, w "Kabhi Alvida Naa Kehna" (2006) główne postacie dopuszczają się małżeńskiej zdrady... Raj i Simran z konserwatywnej "Żony dla zuchwałych" (1995) dostaliby zawału na samą myśl, że tak można!

Coś jednak łączy nawet tak odległe od siebie produkcje, jak "Yuva", "Rang De Basanti" czy "Jestem przy tobie". To niesamowity ładunek emocjonalny, jaki zawierają bollywoodzkie obrazy. Zasada jest prosta: jeżeli film pozostawia widza obojętnym, jeżeli nie wywołuje w nim żadnych uczuć, jeżeli nie potrafi zaciekawić go losami głównych postaci, to jest to po prostu zły film. Indyjska publiczność idzie do kina właśnie po to, by się powzruszać, pośmiać, ronić łzy nad losem nieszczęśliwych kochanków, a ich prześladowcom życzyć tragicznego końca. Tu nie ma mowy o biernym oglądaniu, z jakim zwykle mamy do czynienia w Europie i Ameryce. Widownia żywo dopinguje bohaterów, recytuje fragmenty ich dialogów, razem z nimi śpiewa piosenki. I naprawdę nie ma to znaczenia, czy dany film ktoś ogląda po raz pierwszy, czy dajmy na to, siedemnasty.

No właśnie. Miarą popularności konkretnego tytułu z Bollywood jest to, jak często ludzie chcą do niego wracać. Obrazy z Indii nie są bowiem produktami jednorazowego użytku. Zapewniają widzom takie bogactwo doznań, że po zakończeniu seansu każdy ma natychmiast ochotę na powtórkę. I co ciekawe, przy kolejnych podejściach emocje nie słabną, a publiczność reaguje z takim samym entuzjazmem. Jeden z najsłynniejszych bollyfilmów w historii, "Sholay", doczekał się fanów, którzy widzieli go kilkadziesiąt razy. Z kolei "Żonę dla zuchwałych" wyświetlano w indyjskich kinach przez 500 tygodni z rzędu (i wciąż gości ona na ekranach). Która hollywoodzka produkcja może poszczycić się takim wynikiem?

Spektakularna huśtawka nastrojów to oczywiście nie jedyny powód, dla którego Indusi masowo zasiadają przed wielkim ekranem. Przeciętny zjadacz masali pragnie przede wszystkim zobaczyć swoich ulubionych aktorów i ukochane aktorki. Gwiazdy filmowe w Bollywood otoczone są prawdziwym, nabożnym kultem. Wielbiciele zdają sobie sprawę, że ich idole żyją w lepszym, niedostępnym zwykłemu śmiertelnikowi świecie - jedyna okazja, by zetknąć się z nimi choć przelotnie, nadarza się właśnie w kinie. A trzeba wiedzieć, że konwencja gry w Indiach dopuszcza rzecz na Zachodzie absolutnie niedopuszczalną: zwrot bezpośrednio do obiektywu kamery, w stronę publiczności. Filmoznawca będzie się krzywił, widząc tak jawne pogwałcenie zasad sztuki aktorskiej. Widz zaś oszaleje ze szczęścia, nawiązując kontakt wzrokowy ze swoim bożyszczem ("Mamusiu, spojrzał na mnie! Spojrzał na mnie!").

[link widoczny dla zalogowanych]
Gdyby jutra nie było

Jednym z ulubionych trików indyjskich reżyserów jest przedłużanie oczekiwania na triumfalne wejście gwiazdora. Znamy to chociażby z filmu "Gdyby jutra nie było", w którym odtwórca głównej roli pojawia się dopiero w 20. minucie. Proszę sobie wyobrazić, co w takim momencie dzieje się na widowni. Publiczność niecierpliwi się coraz bardziej, emocje rosną, a napięcie można niemal fizycznie wyczuć w powietrzu. Tyle czasu, a jego nadal nie ma, gdzie on może być, kiedy wreszcie przyjdzie, oho, zaraz, zaraz, już go pokazują, ale nie, jeszcze nie w tej chwili, filmują go od tyłu, kurczę, nie wytrzymam, teraz z boku, już, już, za chwilę, kobiety piszczą, mężczyźni ocierają pot z czoła, teraz stoi przodem, ale z daleka i nic nie widać, teraz coś mu twarz zasłania, zaraz pęknę chyba, atmosfera jak na stadionie przed decydującym golem: zawodnik na polu karnym, sędzia pokazuje "grać dalej", nie ma spalonego, nagle uwaga, idol odwraca się, odwraca, pusta bramka, JEEEEEEEST!!! - nareszcie popatrzył w kamerę.

Jaki z ciebie piękny chłopczyk, prawie jak Hrithik Roshan

Jeśli idzie o gwiazdorów bollywoodzkiego kina, to niemal we wszystkich publikacjach na ten temat natkniecie się Państwo na dwa nazwiska: Amitabh Bachchan i Shah Rukh Khan. Pierwszy z nich wystąpił w 159 filmach, a 5 następnych jest w trakcie realizacji; drugi zagrał "zaledwie" w 60 produkcjach, z serialami TV włącznie, a kręci już 2 następne (stan z 4 lutego 2007).

[link widoczny dla zalogowanych]
Amitabh Bachchan

Bachchan, zwany powszechnie Big B., w latach 70. stworzył wizerunek "młodego gniewnego" - z pozoru szorstkiego, ale w głębi duszy wrażliwego buntownika. Obecnie zaś wciela się w statecznych ojców rodzin, niezłomnych policjantów, albo - dla przeciwwagi - bezwzględnych szefów mafii. U nas znamy go z ról w "Czasem słońce, czasem deszcz", "Bunty i Babli" oraz "Veer-Zaara", co stanowi znikomą część jego dorobku. 64-letni Big B. jest popularny i doceniany nie tylko w Indiach. W 1999 roku podczas ogłoszonego przez BBC Online plebiscytu na największego gwiazdora tysiąclecia, zdobył pierwsze miejsce, bijąc na głowę takie sławy, jak Marlon Brando czy sir Laurence Olivier. Dosłownie kilka dni temu zaś został odznaczony francuskim Orderem Legii Honorowej.

[link widoczny dla zalogowanych]
Shah Rukh Khan

Shah Rukh Khan młodszy jest od Bachchana o jedno pokolenie; mimo chłopięcej urody ma już 41 lat! W jego przypadku nie ma mowy o buncie czy wewnętrznych rozterkach; specjalność SRK to role wymuskanych, zabójczo przystojnych amantów, czarujących zarówno piękne bohaterki, jak i publiczność w kinie. Znamy go z "Czasem słońce, czasem deszcz", "Jestem przy tobie", "Gdyby jutra nie było", "Veer-Zaara", "Aśoki Wielkiego" oraz z "Żony dla zuchwałych". W Indiach SRK uważany jest za następcę Bachchana na stanowisku Największej Gwiazdy Filmowej. Przejął po nim prowadzenie programu "Kaun Banega Crorepati", czyli ichniego odpowiednika "Milionerów". W ubiegłym roku wystąpił też w remake’u "Dona" z 1978 roku. Oczywiście w tej samej roli, którą przed laty zagrał Big B.

Bez Amitabha Bachchana i Shah Rukha Khana tak naprawdę nie byłoby współczesnego Bollywood. Ale to nie znaczy, że lista aktorów w Indiach kończy się tylko na dwóch nazwiskach. Postanowiłem przedstawić Państwu kilku artystów z bollyświata, którzy - jak mi się wydaje - zasługują na zainteresowanie. Niektórych już znacie z wydanych w Polsce filmów, o innych pewnie nie słyszeliście. Tym bardziej więc warto ich poznać.

[link widoczny dla zalogowanych]
Hrithik Roshan

Hrithik Roshan - człowiek guma z podwójnym kciukiem. Na pierwszy rzut oka bliżej mu raczej do chłopca z reklamy pasty do zębów, niż do prawdziwego aktora, ale nie sądźmy po pozorach. U nas znamy go głównie z roli, a właściwie rólki, w "Czasem słońce, czasem deszcz", tymczasem w Indiach jest to gwiazdor pełną gębą - sam Shah Rukh Khan jakoby uważa go za swego najgroźniejszego konkurenta. Popularność Hrithikowi przyniosły role w filmach ojca, Rakesha Roshana: zadebiutował w "Kaho Naa... Pyaar Hai", później zagrał w produkcji science fiction "Koi... Mil Gaya", a w ubiegłorocznym sequelu, "Krrish", wcielił się w komiksowego superbohatera (poważnie - tytułowy heros spokojnie mógłby iść w zawody z Batmanem czy Daredevilem). Jakby tego było mało, na ekrany kin (nie naszych, niestety) wszedł kilka miesięcy temu przebój "Dhoom 2", w którym Roshan zdominował całą resztę znakomitej obsady. Znak szczególny 32-letniego aktora to dwa zrośnięte kciuki u prawej dłoni. Hrithik jest też niesamowicie wygimnastykowany; jego popisy taneczne to prawdziwa uczta dla oczu. Do obejrzenia (oprócz wyżej wymienionych tytułów): "Misja w Kaszmirze", "Fiza".

[link widoczny dla zalogowanych]
Abhishek Bachchan

Abhishek Bachchan - nazwisko już ma, teraz zapracował na imię. W Polsce znamy go tylko z "Bunty i Babli", a to zdecydowanie za mało, żeby docenić talent i dorobek Bachchana juniora. Co najbardziej cieszy, syn wielkiego Amitabha nie powiela stereotypu: "Dziecko filmowego gwiazdora jedzie do sławy na plecach tatusia". Nie stara się kopiować ojca (chyba że celowo parodiuje jego role), ale tworzy własny styl. Potrafi zagrać zarówno brutalnego łajdaka ("Yuva"), jak i uroczego oszusta ("Bluffmaster!"). Świetnie sprawdza się zarówno w kryminałach ("Dhoom"), jak i w komediach ("Salaam Namaste"). Kilkakrotnie już obydwaj panowie Bachchanowie spotkali się przed kamerą i za każdym razem Abhishek wychodził z tej konfrontacji obronną ręką. Do obejrzenia: "Sarkar", "Kabhi Alvida Naa Kehna".

[link widoczny dla zalogowanych]
Ajay Devgan

Ajay Devgan - facet o spojrzeniu, które miażdży. Dosłownie! Kto raz zobaczył oczy Ajaya, ten nie zapomni ich do końca życia. Być może dlatego aktor ten najlepiej sprawdza się w rolach chmurnych, demonicznych postaci. Takich, jak tytułowy bohater "Omkary", adaptacji szekspirowskiego "Otella". Takich, jak Michael w "Yuvie", Kaali Pratap Singh w "Kaal" czy mafioso Mallik w "Company". Ajay ma w sobie tyle charyzmy, że nawet jeśli gra szwarccharaktera, to i tak widownia kibicuje właśnie jemu. A kiedy spojrzy stanowczo na przeciwnika, od razu przypomina się fraza z opowiadań Sapkowskiego: "Wiedźmin uśmiechnął się paskudnie". Do obejrzenia: "Khakee", "Tango Charlie".

[link widoczny dla zalogowanych]
Aamir Khan

Aamir Khan - Tadeusz Kościuszko z brzytwą w oczach. Jest to aktor na tyle wszechstronny, że potrafi wcielić się zarówno w czułego kochanka, jak i jego całkowite przeciwieństwo, i to w obrębie jednego filmu. W ubiegłym roku Aamir odwiedził nasz kraj, by wśród tatrzańskich krajobrazów nakręcić dramat "Fanaa" - aż dziw, że ta opowieść jeszcze nie trafiła na nasze ekrany. Tak się też dziwnie porobiło, że aktorowi ostatnio trafiają się role albo bohaterów narodowych ("Rebeliant"), bojowników o niepodległość ("Lagaan"), albo Indusów, którzy nagle odkrywają w sobie Wzniosłe Patriotyczne Uczucia ("Rang De Basanti"). Cóż, miejmy nadzieję, że kiedy Aamirowi przybędzie lat, pozwolą mu zagrać Jawaharlala Nehru. Do obejrzenia: "Earth", "Dil Chahta Hai".

[link widoczny dla zalogowanych]
Sanjay Dutt

Sanjay Dutt - niedźwiedź o spojrzeniu zranionej sarny. To on, zamiast Andrzeja Chyry, powinien zagrać w "Samotności w Sieci", ze względu na uderzające podobieństwo do Janusza L. Wiśniewskiego. Sanju to chyba największy rozrabiaka wśród bollywoodzkich gwiazdorów. Miał już problemy z narkotykami, siedział za kratkami, był oskarżony o nielegalne posiadanie broni... Spuśćmy jednak zasłonę milczenia na powikłaną biografię aktora i zajmijmy się jego filmowymi rolami. Dutt najlepszy bywa w rolach twardzieli, którzy skrywają w sobie całe pokłady wrażliwości. Ma jednak, niestety, to do siebie, że występuje w produkcjach o bardzo nierównej jakości - od znakomitych ("Parineeta") przez takie sobie ("Tango Charlie") po ewidentne knoty ("Dus"). Zagrał też w filmie jedynym w swoim rodzaju - tak potwornie złym, że aż znakomitym: "Rudraksh". Kto tego nie widział, ten nie widział nic. Do obejrzenia: "Misja w Kaszmirze", "Zinda", cykl "Munnabhai".

[link widoczny dla zalogowanych]
Saif Ali Khan

Saif Ali Khan - największa niespodzianka sezonu. Wydaje się Wam, że znacie Saifa, bo widzieliście go w jednej roli w "Gdyby jutra nie było"? Ewentualnie, jak ktoś się postarał, to jeszcze w "Salaam Namaste" i "Hum Tum"? I co, już wrzuciliście go do szufladki: "Sympatyczny, niezdarny chłopak z romantycznych komedii"? Jeśli tak, to czym prędzej go stamtąd wyjmijcie i umieśćcie w przegródce z napisem: "Kawał znakomitego aktora". W ubiegłym roku Saif zaskoczył wszystkich genialną rolą w "Omkarze". Langda (czyli odpowiednik Jagona) to zimny, bezwzględny sukinsyn, w dodatku szpetny i kulejący. Bydlę straszne - ale Khan gra tak, że można go łyżkami jeść. Przyćmił nawet Ajaya Devgana, a to naprawdę nie byle co. Do obejrzenia: "Parineeta", "Being Cyrus".

[link widoczny dla zalogowanych]
Uday Chopra

Uday Chopra - najfajniejszy gryzoń świata. Gdyby ktoś chciał kiedyś nakręcić aktorską wersję przygód Królika Bugsa, Uday ze swoim rozbrajającym wyszczerzem byłby idealnym odtwórcą głównej roli. 33-letni syn producenta i reżysera Yasha Chopry tak naprawdę wciąż stoi jeszcze w poczekalni do prawdziwej sławy, zdążył już jednak dorobić się całkiem licznego grona fanów. Jego najsłynniejsze filmy to oczywiście obydwie części "Dhoom", w których partneruje Abhiemu Bachchanowi. Aha, w Polsce też znamy go z jednej roli. Jakiej? W "Gdyby jutra nie było", podczas sekwencji "Sześć dni i Nainę masz ty" Uday zapowiada przed kamerą: "Day six". Do obejrzenia: "Neal’n’Nikki","Mohabbatein".

[link widoczny dla zalogowanych]
John Abraham

John Abraham - facet z pytonem na klacie. No dobra, zgrywam się. Robert De Niro to on zdecydowanie nie jest. Do pewnego momentu jego warsztat gry aktorskiej ograniczał się do pozy: "Patrzcie na mnie, jaki jestem śliczny". Mam jednak słabość do Jasia, choćby tylko za rolę w "Dhoom". A poza tym, oprócz takich perełek, jak "Kaal" (to właśnie tam Abraham owija sobie tors pytonem), Klaton stara się poszerzyć emploi i od pewnego czasu występuje w coraz ambitniejszych produkcjach, np. w nominowanym do Oscara, przejmującym dramacie "Water". Do obejrzenia: "Zinda", "Kabul Express".

[link widoczny dla zalogowanych]
Amrish Puri

Amrish Puri - twarz z kamienia, oko ze stali. Znacie go bardzo dobrze, choć może o tym nie wiecie. Przecież to nikt inny, jak Mola Ram, złowrogi kapłan z "Indiany Jonesa i Świątyni Zagłady". Rola tyleż pamiętna, co (ehem) chwytająca za serce. Zmarły w 2005 roku aktor wystąpił w 250 filmach i przez długi czas uchodził za dyżurnego ekranowego łajdaka w kinie hindi. W najlepszym razie - jak w "Żonie dla zuchwałych" - grywał surowych, bezwzględnie przestrzegających tradycji ojców. Jego firmowy znak to niesamowity, potężny wytrzeszcz. Bez zmrużenia oka (dosłownie i w przenośni) Amrish potrafił przygnieść do ziemi nawet najbardziej opornych przeciwników. Bez niego Bollywood nie będzie już takie samo. Do obejrzenia: "Mr India", "Koyla", "Baadshah".

[link widoczny dla zalogowanych]
Johnny Lever

Johnny Lever - czyli ten albo żaden. Zostawiłem go sobie jako wisienkę na torcie, by pokazać, że w Bollywood jest miejsce nie tylko dla królewiczów przecudnej urody. Johnny reprezentuje ten typ męskiej aparycji, który w języku politycznej poprawności określa się jako "przystojny inaczej", a nieco mniej subtelnie: "do małpy podobny". U nas widzieliśmy go w epizodycznych rolach w "Czasem słońce, czasem deszcz" i "Aśoce Wielkim". W Indiach zrobił karierę jako komik, choć powiedzmy szczerze, jest to humor dość specyficznego typu. Polega głównie na tym, że Johnny wydziera się wniebogłosy i robi głupie miny. Są tacy, którzy omijają szerokim łukiem filmy z udziałem Levera, nie mogą bowiem znieść jego nadekspresyjnego, manierycznego zachowania na ekranie. Antyfanom polecam produkcję "Koyla", w której Jasio Wajcha w sposób (jak na niego) stonowany gra nadzwyczaj pozytywną postać, a w dodatku występuje w tanecznym duecie z Shah Rukhiem Khanem. Jeśli jest jakaś lepsza rekomendacja, to ja jej nie znam. Do obejrzenia: "Phir Bhi Dil Hai Hindustani", "Baadshah".

Powyższą listę można by ciągnąć jeszcze długo, jako że w Bollywood nie brakuje zdolnych i przystojnych aktorów. Przepraszam fanki Salmana Khana, Akshaya Kumara, Arjuna Rampala, Suniela Shetty’ego, Zayeda Khana, Viveka Oberoia i wielu, wielu innych, że nie umieściłem tych panów w niniejszym spisie. Boję się jednak, iż rozrósłby się on do gargantuicznych rozmiarów, a na to ani ja, ani redakcja "Stopklatki" nie możemy sobie pozwolić. Poza tym w bollyfilmach co chwila pojawiają się nowe, interesujące twarze (Siddharth, Shiney Ahuja). Także stara gwardia raz po raz udowadnia, że nie straciła ani wigoru, ani świetnej formy (Anupam Kher, Boman Irani, Naseeruddin Shah). Sami widzicie: byłoby o kim pisać, ale to może przy innej okazji. Najwyższy już czas wyrwać się z tych oparów testosteronu i skierować ku piękniejszym rejonom. Drodzy Czytelnicy, poznajcie kobiety Bollywood!

Z daleka wyglądam jak Aishwarya Rai

Bez specjalnych wstępów postawię sprawę jasno: indyjskie aktorki to najpiękniejsze kobiety świata (zaraz po Polkach, rzecz jasna. Przynajmniej niektórych). Wystarczy obejrzeć zaledwie kilka filmów z Mumbaju, by dojść do przekonania, że amerykańskie gwiazdy przy swoich koleżankach z Bollywood wyglądają jak zabiedzone myszy. Angelina Jolie, Catherine Zeta-Jones, Sandra Bullock, Julia Roberts - ja przepraszam, ale u mnie te panie nie mają czego szukać.

W Polsce zdążyliśmy już zetknąć się z kilkoma odzianymi w sari boginiami ekranu. Pozwolę sobie przedstawić najpierw te najpopularniejsze, a potem, jeśli Państwo pozwolą, przejdziemy do mniej znanych (co nie znaczy: gorszych) artystek.

[link widoczny dla zalogowanych]
Kajol

Kajol - energia w stanie czystym. Na ekranie stworzyła parę z Shah Rukhiem Khanem (m.in. "Żona dla zuchwałych", "Czasem słońce, czasem deszcz"), a w życiu - z Ajayem Devganem. Jej znak firmowy to ekspresyjny sposób gry i niesamowity, żywiołowy taniec. W 2001 roku Kajol wycofała się z aktorstwa, by poświęcić się rodzinie i wychowaniu córeczki. Po pięciu latach powróciła jednak, i to w wielkim stylu. Wraz z Aamirem Khanem nakręciła dramat "Fanaa". To właśnie ten, który realizowano w naszych Tatrach, udających na ekranie plenery Kaszmiru. Do obejrzenia: "Baazigar", "Coś się dzieje".

[link widoczny dla zalogowanych]
Rani Mukherjee

Rani Mukherjee - najseksowniejsza chrypka w Bollywood. Dobrze, przyznaję się do braku obiektywizmu. Uwielbiam tę śliczną aktorkę i nic na to nie poradzę. U nas znamy Rani z czterech filmów: "Czasem słońce, czasem deszcz", "Bunty i Babli", "Rebeliant" i "Veer-Zaara". Maleńka (niespełna 160 cm wzrostu) artystka zwykle gra w sposób stonowany, nieco wyciszony, choć kiedy trzeba, potrafi pokazać pazurki. Do jej wyjątkowych osiągnięć należy rola niewidomej i głuchoniemej dziewczyny w "Black". A tak w ogóle to Rani i Kajol są krewniaczkami. Do obejrzenia: "Yuva", "Paheli", "Kabhi Alvida Naa Kehna".

[link widoczny dla zalogowanych]
Kareena Kapoor

Kareena Kapoor - czasem zachwyt, czasem dreszcz. Znamy ją... Tak, zgadli Państwo. Z "Czasem słońce, czasem deszcz". I jeszcze z "Aśoki Wielkiego". Kareena reprezentuje ten typ urody, który w zależności od makijażu albo urzeka, albo odrzuca. Na szczęście ta pierwsza ewentualność występuje częściej. W ubiegłym roku aktorka zagrała dwie całkiem udane role: epizodyczną w "Donie" i pierwszoplanową w "Omkarze". I w obu wyglądała świetnie. Do obejrzenia: "Yuva", "36 China Town".

[link widoczny dla zalogowanych]
Preity Zinta

Preity Zinta - dziewczyna z sąsiedztwa. Ciekawostka: oto aktorka, która nie zmieniając się fizycznie, potrafi zagrać zarówno brzydulę, jak i piękność. W swoich rolach filmowych z reguły nie powala urodą na pierwszy rzut oka, ale potem nagle brzydkie kaczątko przeobraża się w łabędzia. Poczynając od swojego debiutu w "Dil Se.." Preity grywa sympatyczne pannice o dość niezależnym usposobieniu; bardziej chłopczyce, niż wampy. W Polsce kojarzymy ją z ról w "Gdyby jutra nie było", "Veer-Zaara" i "Misji w Kaszmirze" (jeśli ktoś miał szczęście to obejrzeć). Do obejrzenia: "Dil Chachta Hai", "Koi... Mil Gaya", "Salaam Namaste".

[link widoczny dla zalogowanych]
Aishwarya Rai

Aishwarya Rai - Jej Wysokość Afrodyta. Czy tę panią trzeba w ogóle przedstawiać? Była Miss Świata jest jedną z niewielu indyjskich aktorek, którym udało się zdobyć prawdziwie światową sławę. Jej twarz spogląda na nas nie tylko z ekranu, ale i z licznych reklam. U nas kojarzymy Ash z cudownego występu w piosence "Kajra Re" w filmie "Bunty i Babli". A także z ról pozabollywoodzkich: w "Dumie i uprzedzeniu" oraz "Magii zmysłów". W ostatnim czasie Aishwarya dość często występowała z Abhishekiem Bachchanem ("Guru", "Dhoom 2"). A jako że oboje właśnie się zaręczyli, należy się spodziewać, że wspólnych ról w najbliższym czasie będzie więcej. Do obejrzenia: "Devdas", "Khakee", "Umrao Jaan" (z 2006 roku; nie mylić ze starą wersją!).

[link widoczny dla zalogowanych]
Juhi Chawla

Juhi Chawla - najzabawniejsza seksbomba pod słońcem. Piękna kobieta obdarzona autentycznym talentem komediowym - to się w przyrodzie zdarza niezmiernie rzadko. Jeszcze rzadziej zdarza się, by eks-modelka i Miss Indii utrzymała się w filmowym biznesie aż 20 lat. Juhi dość często występowała w parze zarówno z Aamirem Khanem, jak i z SRK. Z tym ostatnim stworzyli fantastyczny duet, m.in. w "Phir Bhi Dil Hai Hindustani" czy "Duplicate". Połączenie romantycznego patosu i błazeńskich, slapstickowych wygłupów dało niesamowity efekt. Wbrew pozorom Chawla ma też potencjał dramatyczny - do jej najnowszych dokonań należy wyciszona, ale zapadająca w pamięć rola w "Paheli". Do obejrzenia: "My Brother Nikhil", "Darr".

[link widoczny dla zalogowanych]
Madhuri Dixit

Madhuri Dixit - kobieta do pokochania natychmiast. Jej czuły uśmiech i gorące spojrzenie ogromnych oczu są w stanie stopić nawet najtwardsze serce. Oczywiście nie dotyczy to filmowych szwarccharakterów, którzy uwielbiają się pastwić nad biedną, bezbronną heroiną (np. w "Koyla" Amrish Puri przypieka ją żywym ogniem!). Madhuri to nie tylko delikatna, eteryczna uroda, ale przede wszystkim taniec, nawiązujący bardziej do tradycyjnego stylu, niż do typowej dla współczesnego Bollywood dyskotekowej choreografii. Niezwykle skomplikowany układ ruchów, mnóstwo drobnych, subtelnych gestów, z których każdy niesie ze sobą jakieś znaczenie - aktorka nie tyle się porusza, co opowiada historię swej postaci językiem ciała. Aby w pełni docenić kunszt Madhuri Dixit, trzeba zobaczyć jej oszałamiający występ w "Devdasie" Sanjaya Leeli Bhansalego. Rola kurtyzany Chandramukhi to chyba największe osiągnięcie w jej karierze - i bezdyskusyjnie jasny punkt tego kontrowersyjnego filmu. Do obejrzenia: "Dil To Pagal Hai".

[link widoczny dla zalogowanych]
Manisha Koirala

Manisha Koirala - femme fatale z konfliktem wewnętrznym. Mówimy: "Manisha", myślimy: "Dil Se..". To ten film, w którym Shah Rukh Khan tańczy na dachu jadącego pociągu. I żeby było śmieszniej, w klasycznej już piosence "Chaiyya Chaiyya" zamiast Manishy występuje zupełnie inna kobieta, modelka Malaika Arora. Tymczasem to właśnie Koirala gra główną rolę w kapitalnym dramacie Maniego Ratnama. Filigranowa dziewuszka, która ukrywa przed światem targające nią emocje. Niby nie okazuje po sobie zbyt wiele, ale jej zmęczone oczy mówią jasno, że coś się w niej kłębi. Podobnie rozedrganą postać zagrała w "Company" Rama Gopala Varmy. Świetna aktorka, której zdecydowanie za mało w pierwszoligowych produkcjach. Do obejrzenia: "Bombay".

[link widoczny dla zalogowanych]
Rekha

Rekha - seksowna babcia superbohatera. U nas kojarzymy ją głównie z roli nauczycielki w szkole miłości w "Kamasutrze" Miry Nair. Tymczasem to jedna z największych gwiazd bollykina. Obecna jest na ekranie od ponad trzech dekad. W latach 80. w Indiach wybuchł skandal, gdy wyszło na jaw, że romansował z nią (wówczas już żonaty) Amitabh Bachchan. Mimo upływu czasu Rekha wciąż wygląda młodo i ponętnie - czego dowodem choćby występ w filmie "Parineeta" (2005). Z kolei zaprzeczeniem wizerunku seksownej heroiny są jej role w dylogii "Koi... Mil Gaya" i "Krrish". W pierwszej części Rekha wciela się w znękaną matkę głównego bohatera; w sequelu - w babcię tytułowego superherosa. Miarą popularności aktorki jest fakt, że jej imieniem nazwano w Indiach wyszukiwarkę internetową, rekha.com. Aha, i jeszcze drobiazg: uwielbia komiksy. Do obejrzenia: "Silsila", "Bhoot", "Umrao Jaan" (z 1981 roku, nie mylić z nową wersją!).

[link widoczny dla zalogowanych]
Hema Malini

Hema Malini - najsłodsza trajkotka świata. Przyznaję, że Hema znalazła się w tym zestawie "po uważaniu", wyłącznie ze względu na jedną rolę, którą podbiła me serce. Chodzi oczywiście o Basanti, gadatliwą panienkę z najlepszego curry westernu wszech czasów: "Sholay" z 1975 roku. Na urok Hemy nie pozostał obojętny jej ekranowy partner, Dharmendra. W roku 1980 pobrali się i są razem do dziś. A jako że pięknej kobiety czas się nie ima, przeto aktorka wciąż zachwyca urodą, talentem i witalnością. O czym możemy się przekonać, oglądając chociażby film "Veer-Zaara". Do obejrzenia: "Baghban", "Baabul".

[link widoczny dla zalogowanych]
Priyanka Chopra

Priyanka Chopra - a wszystko te czarne oczy. Tak, wiem. Talent aktorski u Priyanki znaleźć jest trudniej, niż samoloty zaginione w Trójkącie Bermudzkim. Pod względem gry była Miss Świata reprezentuje tzw. styl słupa - ale za to wygląda tak, że mógłbym po niej wypić wodę z wanny. W roli uroczego smakołyku dla oczu sprawdza się znakomicie. I niczego więcej nie należy od niej wymagać. Do obejrzenia: "Bluffmaster!", "Krrish", nowy "Don".


[link widoczny dla zalogowanych]
Bipasha Basu

Bipasha Basu- bo we mnie jest seks. Jeżeli ta pani pojawia się w jakimkolwiek filmie, to raczej nie po to, by recytować poezje Apollinaire’a. Jej imię oznacza ponoć "mroczny odcień pożądania" i trudno o bardziej przystające miano. O ile Priyance zdarza się czasem grywać cnotliwe dziewoje, o tyle Bipasha to erotyzm w najczystszym wydaniu. Bardzo ładnie ozdabiała sobą ekran zarówno w "Rudraksh", jak i w "Omkarze". Chodzą słuchy, że panna Basu posiada nawet talent aktorski, o czym świadczyć ma rola w dramacie "Corporate". U nas znamy ją wyłącznie z filmu "Tak bardzo cię kocham" z Dino Moreą. Aha, Bipasha jest życiową partnerką Johna Abrahama. Do obejrzenia: "Dhoom 2", "Rakht".

[link widoczny dla zalogowanych]

Isha Koppikar - piękna i niegodziwa. Tak się jakoś dziwnie porobiło, że ta śliczna dziewczyna o zniewalająco wielkich oczach znakomicie radzi sobie w rolach pozbawionych skrupułów morderczyń i intrygantek. W "Rudraksh" stanowiła uosobienie zła, w nowym "Donie" zaś była oddaną kochanką tytułowego gangstera. W Polsce znamy z jej udziałem "D jak Deshu". Film ten uważany jest za nieoficjalny prequel "Company" Rama Gopala Varmy. Co ciekawe, w tej właśnie produkcji panna Koppikar zaliczyła swój pierwszy większy występ, pojawiając się w piosence "Khallas". Jej najnowszy film, "Salaam-E-Ishq", doczekał się raczej umiarkowanych recenzji, ale miejmy nadzieję, że w przyszłości Isha zaskoczy nas jeszcze niejednym. Do obejrzenia: "36 China Town", "LOC Kargil".

No i znów muszę położyć nogę na gardle pieśni. Nie da się bowiem wymienić absolutnie wszystkich aktorek, choć niektóre z całą pewnością by na to zasługiwały. Z bólem serca usunąłem z listy artystki zarówno młodszej generacji (Amisha Patel, Sushmita Sen, Amrita Rao, Esha Deol), jak i tej nieco starszej (Jaya Bachchan, Kirron Kher). Pomachałem też ręką gwiazdkom, które miały kiedyś swoje pięć minut, a potem rozpłynęły się w niebycie (Sonali Bendre, Deepshika, Twinkle Khanna). Być może kiedyś uda mi się je Wam przedstawić. Na razie jednak wróćmy do naszej bollywoodzkiej przygody.

Twoje oczy znają tajemny język miłości

Zauważyli zapewne Państwo, że opisując gwiazdy indyjskiej Fabryki Snów, często odwoływałem się do ich charakterystycznych spojrzeń, do tego, co na ekranie wyrażają ich oczy. Stało się tak nie bez powodu. Ze względu na bardzo silną cenzurę obyczajową o niektórych rzeczach w Bollywood mówić po prostu nie wolno, dlatego filmowi bohaterowie często sygnalizują językiem ciała to, czego nie są w stanie przekazać ni słowem, ni czynem. Dla bolly-aktora każdy ruch, każdy gest służy wyrażaniu emocji. A jednym z najskuteczniejszych środków ekspresji jest oczywiście taniec.

W tym miejscu dochodzimy wreszcie do jednego z najistotniejszych elementów rozrywkowego kina z Indii - czyli do piosenek. Melodyjne wstawki we współczesnym Bollywood to dość trudna do zdefiniowania forma, oscylująca pomiędzy musicalem, przedstawieniem scenicznym a teledyskiem. Na Zachodzie niektórzy badacze używają terminu "song picturization", który brzmi może efektownie, ale tłumaczy niewiele. Tym bardziej, że w Europie czy USA nie brakuje widzów, którzy tego rodzaju przerywniki uważają za zbędny dodatek. I głośno się dziwią: po co w ogóle w indyjskich produkcjach piosenki? Już odpowiadam.

Powód pierwszy: pomagają wypromować film. To chyba nie wymaga wyjaśnienia. Przebojowa ścieżka dźwiękowa ukazuje się na kilka tygodni przed premierą danego tytułu, i od jej powodzenia często zależy, czy rzecz okaże się hitem, czy też zrobi klapę. Kawałki z soundtracków grane są w radiu, w telewizji, w klubach, w dyskotekach... Nierzadko piosenki żyją własnym życiem, w oderwaniu od filmów. Na przykład dramat "Dil Se.." nie odniósł komercyjnego sukcesu, ale song "Chaiyya Chaiyya" znalazł się wśród bollywoodzkich klasyków.

Powód drugi:
bo można sobie pośpiewać w kinie. Poważnie! Pisałem już wcześniej, że indyjska publiczność podchodzi do filmowego tworzywa, by tak rzec, interaktywnie. Wpadające w ucho melodie i łatwe do zapamiętania słowa sprawiają, że widzowie wspomagają ekranowych bohaterów swoją wokalizą - z różnymi efektami, ale przecież nie będziemy sprzeczać się o detale. Ważne jest to, że podczas wspólnego śpiewu człowiek czuje się częścią grupy; seans staje się przeżyciem jednoczącym. A to akurat bardzo ważny czynnik w przypadku społeczeństwa tak niesamowicie rozwarstwionego, jak Indusi.

Powód trzeci: bo czasem na gościnnych występach pojawiają się gwiazdy. To nie żart. Muzyczne przerywniki służą często za pretekst do tak zwanych "special appearances". Polega to na tym, że w trakcie piosenki nagle na ekran wkracza jakaś znana osobistość, której nie ma w oryginalnej obsadzie. Ot tak, na kilka chwil, by trochę potańczyć i zaraz zniknąć. Widzieliśmy to np. w "Gdyby jutra nie było", w przeboju "Maahi Ve". Ni stąd, ni zowąd wśród tłumu tańczących kamera wyłowiła najpierw Rani Mukherjee, a potem Kajol. Z kolei w najnowszym filmie Karana Johara, "Kabhi Alvida Naa Kehna", w songu "Rock’N’Roll Soniye" swoje pół minuty ma (znowu!) Kajol, a w "Where’s The Party Tonight" w epizodycznej rólce demonicznego DJ-a występuje John Abraham.

Powód czwarty:
piosenki nabierają dodatkowych znaczeń. Wyjaśniam: bollywoodzcy reżyserzy, podobnie jak ich koledzy z Zachodu, lubią odwoływać się do przeszłości. Tyle, że nawiązując do dawnych filmów, czerpią cytaty nie tylko z dialogów i konkretnych scen, ale także z muzycznych wstawek. Przykład? W jednej ze scen z "Gdyby jutra nie było" bohaterowie przerabiają restaurację z ogólnoamerykańskiej na indyjską. Krzątaninie tej towarzyszy song "Chale Chalo" z opowieści Ashutosha Gowarikera "Lagaan". Trzeba znać kontekst, żeby wiedzieć, iż w pierwowzorze była to patriotyczna pieśń bojowa, jaką zagrzewali się zawodnicy drużyny krykieta, ruszając do walki z Anglikami. Z kolei film "Gdyby jutra..." sam stał się źródłem ironicznego cytatu. W thrillerze "Khakee" pojawia się terrorysta (Ajay Devgan), który wysadza w powietrze dom nielojalnego współpracownika. Tuż przed wybuchem dziecko zdrajcy śpiewa tytułowy kawałek z "Kal Ho Naa Ho": "W każdej chwili, tu na ziemi, żyj pełnią życia. Czasu, który masz..." - w tym momencie następuje wielkie BUM, po czym zamachowiec dopowiada resztę: "...jutro może zabraknąć" (***).

Powód piąty: bo można lepiej poznać bohaterów. Muzyczne wstawki odzwierciedlać mają stan ducha filmowych postaci, przedstawiać ich marzenia i fantazje, a także akcentować nastrój opowieści. Ilustrowane songi zrywają z zasadami realizmu: postacie nagle przenoszą się do odległych zakątków świata (słynna scena z piramidami w "Czasem słońce, czasem deszcz"); chłopak, który nie umiał tańczyć, nagle okazuje się mistrzem parkietu ("It’s Magic" w "Koi... Mil Gaya"), a dziewczyna, na którą nikt wcześniej nie zwracał uwagi, raptem wyrasta na królową piękności ("Tumse Milke Dil Ka Hai Jo Haal" w "Jestem przy tobie").

Bajkowy charakter tych sekwencji po części wynika z faktu, iż w pierwszych latach swego istnienia kino rozwijało się w Indiach pod kontrolą Brytyjczyków. Chcąc oszukać kolonialną cenzurę, filmowcy wplatali do swoich opowieści oniryczne sceny, przedstawiające niepodległą ojczyznę, mlekiem i miodem płynącą. Widownia potrafiła rozszyfrować sygnały, których decydenci z Albionu najwyraźniej nie byli w stanie dostrzec. Z biegiem czasu tematyka piosenek przesunęła się na sprawy, że tak powiem, ogólnoludzkie; z przewagą dziedziny męsko-damskiej. Za to, nie wymawiając, skłonność do przedstawiania swego kraju w sposób mocno wyidealizowany pozostała filmowcom do dziś.

Czy ty w ogóle rozumiesz moją kulturę i moje zwyczaje?

Wbrew pozorom nie trzeba mieć wielkiego rozeznania w historii i kulturze Indii, by móc się świetnie bawić na bollywoodzkich filmach. Owszem, dobrze jest orientować się w rozmaitych niuansach obyczajowych, ale tak naprawdę reżyserzy z Mumbaju opowiadają o sprawach tak uniwersalnych, że zrozumiałe są one pod każdą szerokością geograficzną. Bollywood z jednej strony wydaje się egzotyczny i niedostępny, z drugiej - okazuje się nadspodziewanie swojski. Miłość, przyjaźń, rodzina, przywiązanie do ojczyzny... te wartości łączą ludzi niezależnie od wyznania i koloru skóry.

W ostatnich latach produkcje z Indii zaczęły robić międzynarodową karierę. Rzecz to trudna do ogarnięcia, zważywszy na fakt, iż twórcy ichniej kinematografii mieli na uwadze przede wszystkim interes własnego narodu. Tymczasem Amitabh Bachchan dostaje prestiżowy order we Francji, tamilski gwiazdor Rajnikanth jest niesamowicie popularny w Japonii, a w Polsce fani dostają histerii, oglądając filmy z Shah Rukhiem Khanem. O co w tym wszystkim chodzi?

Może po prostu dowcip polega na tym, że reżyserzy z kraju Gandhiego nie bawią się w emocjonalne pozerstwo? Może sukces odnieśli właśnie dlatego, że w ich wykonaniu śmiech i łzy na ekranie są prawdziwe? I dlatego tak łatwo udzielają się widowni?

[link widoczny dla zalogowanych]
Veer-Zaara

Nie wiem. Nie mnie to oceniać. Do Bollywood i reszty indyjskiego kina podchodzę, kierując się czuciem i wiarą, a nie mędrca szkiełkiem i okiem (choć z całą pewnością w paru przypadkach by się ono przydało). Mogę natomiast powiedzieć z całą odpowiedzialnością, że kontakt z tą kinematografią naprawdę zmienia spojrzenie na świat. Człowiek nagle zaczyna cieszyć się drobiazgami, dostrzegać smaki i kolory, których wcześniej nie zauważał. Mało tego: filmowe piosenki towarzyszą mu na każdym kroku, a w codziennych dialogach pojawiają się frazy z języka hindi. Niektórzy nawet posuwają się do tego, że uczą się tanecznych układów z bolly-teledysków albo zaczynają kucharzyć według indyjskich przepisów. Nie wierzycie? Piszący te słowa do niedawna umiał zagotować jedynie wodę na herbatę, a teraz raczy znajomych pysznym (tak twierdzą) ladoo. A jak chcecie się dowiedzieć, co to za specjał, to sobie obejrzyjcie "Veer-Zaara". Tłumaczył nie będę.

Mam nadzieję, że w sposób wyczerpujący odpowiedziałem na pytanie, dlaczego oglądam produkcje z Mumbaju i czemu zachęcam do tego bliźnich. Oczywiście mógłbym ciągnąć ten wywód jeszcze długo, ale mam wrażenie, że i tak już mocno nadużyłem Państwa cierpliwości. Ograniczę się więc do końcowego stwierdzenia: Bollywood to coś więcej, niż kino. To po prostu sposób na życie.


(*) Teksty w śródtytułach to cytaty z filmów, które zaczerpnąłem z gry "Flirt bollywoodzki", dołączonej do polskiej edycji DVD "Gdyby jutra nie było".

(**) Zachęcam do lektury tekstu Katarzyny Magiery "Różnorodność kina Bollywoodu, czyli bogactwo repertuarowe w rozrywkowym kinie indyjskim" ("Panoptikum" 5/2006). Autorka omówiła kilka produkcji filmowych z ostatnich lat - m.in. "Żonę dla zuchwałych", "Koi... Mil Gaya", "Yuva" i "Salaam Namaste" - wykazując ich zróżnicowanie pod względem formalnym, treściowym, a także obyczajowym.

(***) Tłumaczenie według polskiego wydania DVD.


[link widoczny dla zalogowanych]


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
naline
Wyjadacz
Wyjadacz



Dołączył: 13 Wrz 2006
Posty: 1016
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Łódź/ Wawa

PostWysłany: Nie 18:22, 11 Lut 2007    Temat postu:

Dla niewtajemniczonych jest to artykuł Krisha z forum bollywood.pl. Już miałam okazję go czytać.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Mocarna
Moderator
Moderator



Dołączył: 31 Sie 2006
Posty: 1318
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Łódź

PostWysłany: Pon 9:25, 12 Lut 2007    Temat postu:

dobrze wiedziec, ale gosciu ma fajne komentarze Wesoly

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
naline
Wyjadacz
Wyjadacz



Dołączył: 13 Wrz 2006
Posty: 1016
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Łódź/ Wawa

PostWysłany: Pon 9:58, 12 Lut 2007    Temat postu:

Niezłe komentarze i wielkie Ego, oraz ostre łokcie, oberwało się już z nich na Bombay Dreams.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Pagale.dbv.pl Strona Główna -> Filmy / Bollywood Wszystkie czasy w strefie GMT
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
subMildev free theme by spleen & Programosy
Regulamin